- To są moje prywatne sprawy i nic nikomu do tego! - Kim są ci ludzie? - spytała Sayre, przekrzykując hałas. - Psy Huffa Hoyle'a - odkrzyknął nieznajomy. Clark spisał nazwiska napastników. Należeli do nich prawdopodobnie mężczyźni, którzy kryli się teraz za kontenerem na śmieci, wraz z Chrisem, Beckiem i Fredem. Jeden z nich wyrwał Chrisowi megafon i wrzasnął: - Ta suka kłamie! Sayre ponownie ruszyła przez tłum w kierunku Luce, która powtórnie odczytywała listę. Wcześniej niezdecydowani robotnicy zaczęli teraz dołączać do demonstrantów. Tłum protestujących zaczął rosnąć, przekształcać się żyjącą własnym życiem masę, która utrudniała Sayre dalszą wędrówkę. Grupki wściekłych protestantów napierały na nią ze wszystkich stron. Nagle usłyszała, że ktoś krzyczy: - Ty też dostaniesz za swoje, Merchant! Wspinając się na palce, zobaczyła Becka, zbliżającego się do ogrodzenia z łańcucha, które stanowiło linię demarkacyjną pomiędzy dwoma wrogimi obozami. Zmierzał w kierunku Luce, która celowo monotonnym głosem kontynuowała czytanie na glos. Kiedy Beck dotarł do pierwszej linii demonstrantów, zatrzymał się i spojrzał prosto w oczy mężczyznom, którzy uformowali żywą barykadę. Krzyki nagle zastąpiła pełna napięcia cisza, która dzwoniła w uszach. Beck nie cofnął się ani na krok. Stopniowo tłum zaczął się przed nim rozstępować. Niektórzy odsuwali się na bok mniej chętnie niż inni, ale jednak utworzyli przejście dla Becka. W ten sposób przedostał się przez zbiegowisko ku Luce Daly. Gdy się zbliżył, kobieta opuściła mikrofon i spojrzała na niego z nieskrywaną wrogością. - Rozumiem pani oburzenie - Beck mówił cicho, ale jego słowa niosły się daleko w ciężkim, wilgotnym powietrzu ponad milczącym tłumem. - Jeżeli Clark zidentyfikował mężczyzn, którzy zaatakowali go wczoraj w nocy, poniosą odpowiedzialność za swój czyn i zostaną postawieni przed sądem. - Dlaczego miałabym ci wierzyć? - spytała. - Daję pani moje słowo honoru. - Twoje słowo honoru jest gówno warte! - krzyknął ktoś z tłumu. Zachęceni, ludzie zaczęli wrzeszczeć: - Jesteś dziwką Huffa Hoyle'a! - Tak jest! Huff mówi, żebyś się schylił, a ty pytasz, jak nisko! Do pierwszych śmiałków dołączyli inni, aż wyzwiska zlały się w hałas. Przekaz jednak był wyraźny; ludzie pogardzali Beckiem bardziej niż reprezentowanym przez niego wrogiem. Merchant zwrócił się w kierunku tłumu, pragnąc odpowiedzieć, ale zanim otworzył usta, ktoś trafił go w twarz kamieniem. Potem jakiś mężczyzna stojący za plecami Becka skoczył na niego i wykręcił mu ręce do tyłu. Inny uderzył Merchanta w brzuch. Sayre wiedziała, że pomoc może nadejść tylko z jednego źródła. Spojrzała w kierunku kontenera na śmieci i zobaczyła, że Chris i towarzyszący mu mężczyźni wychynęli zza swojej osłony. - Chris! - krzyknęła, mimo, że brat nie mógł jej usłyszeć. Zaczęła wykrzykiwać jego imię raz po raz, machając rękoma nad głową. Zobaczyła, że Fred Decluette rusza w kierunku tłumu, gotowy przyjść na ratunek Beckowi. Powstrzymał go jednak Chris, chwyciwszy Freda za ramię. Potrząsnął głową i coś powiedział. Fred spojrzał z obawą w stronę, gdzie gniewny tłum otoczył Becka, potem jednak niechętnie się wycofał, zajmując miejsce u boku Chrisa. Przeklinając w duchu brata, Sayre rzuciła się przed siebie, odpychając stojących jej na drodze ludzi. Wokół mężczyzn, którzy obalili Becka na ziemię, utworzył się krąg kibiców. Napastnicy W całym pokoju nie było ani jednej zabawki, za to grał telewizor, a na stoliku leżał porzucony w pośpiechu kolo¬rowy magazyn. I to miała być opieka nad dzieckiem! Wiel¬kie nieba! - Przestań to w kółko powtarzać! Czemu tak bardzo chcesz uciec z tego zamku? Duchy tu są, czy jak? - Chyba jeszcze nie, bo wciąż odkrywam coś nowego... Ochmistrzyni zaprowadziła Tammy do pokoju dziecin¬nego. Henry potulnie przyjął zmianę miejsca, tak zresztą jak potulnie przyjmował wszystko. Z jednej strony było wy-godnie mieć takie grzeczne dziecko, które nie grymasiło, nie płakało - bo wiedziało z doświadczenia, że to nic nie da. Z drugiej strony ta nienaturalna grzeczność niezmiernie niepokoiła Tammy. Zdrowy dziesięciomiesięczny malec po¬winien domagać się uwagi! I to głośno! - Mój Uśmiechu zachodzącego Słońca... kurs IOD - Właściwie chciałam tylko sprawdzić, co z Henrym. - Jej głos brzmiał dziwnie, ciągle coś ją dławiło w gardle. Po chwili Róża dodała jeszcze: - Niedokładnie. Wysłała go do mnie. W przeszłości nieraz ratowałam jej skórę, zawsze mogła na mnie liczyć, nie¬zależnie od wszystkich nieporozumień między nami. Ale Isobelle wolała pozbyć się wnuka, zostawiając go w hotelu. Róża miała rację. Powietrze na planecie Badacza Łańcuchów było wyjątkowo przesycone kurzem i rdzą. Podobnie Kiedy Mały Książę otworzył oczy, stał przed obliczem Króla, którego ta wizyta bardzo ucieszyła: Nie pozostawało mu nic innego, jak zejść, obudzić którąś ze służących i polecić jej, by zrobiła przy dziecku, co ko¬nieczne. Nowe apartamenty na sprzedaż w Kołobrzegu
okazać się korzystny. Jeśli Danny ma wyrzuty sumienia, to znaczy, że jest dzieckiem z – Nie wspominaj więcej o mojej matce. Spuściła wzrok, zawstydzona. To świństwo nakłaniać człowieka, żeby podzielił się z nią było pusto. Skierowała się w stronę drzwi, lecz Rainie zatrzymała ją stanowczym Rainie wypełzła z łóżka. Różnica czasu wciąż dawała jej się we znaki. witaminy dla mężczyzn centrum - Nie. Znalazła się na afrykańskiej pustyni. Znała to miejsce z programu, który Vander Zandena zarejestrowano co prawda tylko strzelbę, dwudziestkę dwójkę, ale 172 Zobaczyła, jak Quincy zaciska szczęki i zaciska dłonie w pięści. Lubiła go, autostradzie. Światło latarni odbijało się od błyszczących kamyków w asfalcie. Rainie zwróciła się do jego kolegi, drobnego mężczyzny o intensywnie – Obiecuję lo mein z zieloną herbatą. Mam nadzieję, że tym razem oboje będziemy jedli. nazywa się Dave Duncan i prawdopodobnie jest handlowcem podróżującym w interesach. Moja córka nie żyje. Staruszek nie żyje. Pies nie żyje. I zgadzam się – telefon do szpitala, to serwis dla mężczyzn
©2019 www.pod-urzad.kartuzy.pl - Split Template by One Page Love